Felieton
Mieczysław Lewicki
Wykorzystywanie w przemyśle meblarskim metodami kolonialnymi można było zauważyć już wiele lat wstecz. W odróżnieniu od rabunkowej eksploatacji lasu przez Rosję i wywożeniu z Polski nieprzetworzonego drewna do Rosji po drugiej wojnie światowej, po opanowaniu najwyższych branżowych stanowisk przez prorosyjskich urzędników rozpoczęto tzw. dobrosąsiedzki handel. Centrale Handlu Zagranicznego – CHZ (tylko one mogły prowadzić handel zagraniczny) kupowały w fabrykach przemysłu drzewno-meblarskiego różne mniej czy bardziej przetworzone wyroby.
Wśród nich były głównie tarcica lub kłody ściętych drzew, a spośród wyrobów meblowych łóżeczka, krzesła i meblościanki gotowe do użytku, zawierające dużo robocizny. Centrale przekazywały kolejowy adres wysyłkowy do fabryki gdzieś pod Moskwę. A co z tym się działo, nie wiedział nawet dyrektor firmy. Jedynie składał do Komitetu Centralnego oddzielne sprawozdanie czy zrealizował zamówienie dla towarzyszy z Rosji w pełnym zakresie i za to otrzymywał premię, a za nadwyżki – premię ekstra. W przypadku nieterminowej realizacji był wzywany na „dywanik”. O niezrealizowaniu zamówienia nie było nawet mowy. Te zamówienia miały priorytet najwyższego stopnia, nawet kosztem niezrealizowania planu krajowego. Przy powszechnym niedoborze surowców i komponentów meblowych (ich producenci też mieli priorytetowe „zamówienia”) było to częstym zjawiskiem.
Jednocześnie wymagania jakościowe do tego tzw. eksportu były bardzo wysokie, wyższe niż w stosunku do wyrobów krajowych. To wymagało stosowania materiałów droższych o wyższej jakości i często importowanych z zachodu Europy po kilkukrotnie wyższej cenie. Np. jakość drewna dla przemysłu meblarskiego była niska z uwagi na to, że wyższe jakości sprzedano na zachód Europy lub do Rosji po niskiej cenie. Do wyrobów „na kraj” pozostawały więc niższe sortymenty drewna. Szczegóły finansowe znali zapewne dyrektor ekonomiczny i księgowy, który musiał jeszcze uzasadnić taką niegospodarność poprzez odpowiednie, kreatywne zapisy.
Niewiele osób spoza najwyższego kierownictwa wiedziało o tym procederze.
Dla przykładu wykorzystywania przez rosyjskich „wynalazców” patentów polskich miało swoisty tryb ukrywających rabunek. Na politechnice opracowano nowy model (prasy, silnika itp.) oraz zgłaszano do urzędu patentowego, ale dokumenty utknęły na kila dni w sekretariacie uczelni, potem je wysyłano. Po czasie okazywało się, że dziwnym trafem rosyjscy naukowcy-wynalazcy opatentowali takie samo rozwiązanie o kilka dni wcześniej od Polaków, którym w związku z tym nie przyznano pierwszeństwa i patentu. A przemysł chcący skorzystać z polskiego, de facto, rozwiązania musiał płacić licencję Rosjanom.
Takie praktyki stosowane były nie tylko w przemyśle drzewnym.
Po 1980 roku, a szczególnie po 1990 roku, ruszył eksport na zachód. Wtedy doświadczeni kupcy z zachodu (oczywiście jeszcze przez przychylne Centrale Handlu Zagranicznego – dla przemysłu meblarskiego był CHZ PAGED) masowo kupowali drewno i meble. A więc proceder tylko zmienił kierunek wypływu. Z czasem polskie władze próbowały hamować takie postępowanie, ale z różnym skutkiem, więc kwitnie on do dzisiaj w inaczej skonfigurowanej formie.
Obecnie znaleziono inną formę w dynamicznie zmieniającym się prawodawstwie – to jest poprzez zakładanie firm na tzw. „słupa” – w formie spółki z ograniczoną odpowiedzialnością. Również stosuje się zakładanie firm na polskim prawodawstwie, w różnej formie prawnej, produkując w Polsce i eksportując po najniższej cenie na zachód do swych firm córek lub nawet jako przesunięcie międzymagazynowe albo na inną firmę „ciotki”, która dzieli się zyskiem.
Zapewne jeszcze inne formy będą przybierane, bo wyzyskiwanie przemysłu polskiego w kraju skłóconym politycznie wewnątrz nie sprzyja ochronie polskiego przemysłu.
Pojedyncze, jak dotąd pozytywne sygnały z rynku europejskiego wskazują na próbę polskich producentów mebli w zakresie odwracania niekorzystnych trendów zasysania zysków poprzez przejmowanie zakładów w innych państwach i przejmowanie ich marek.
Komentarze